Narzekałem poprzednio na jakość gier i w końcu jest jakaś zmiana. Dredge to fenomenalna gra. Prosta, relaksująca, ładna. Styl jest unikatowy, rozgrywka interesująca. Dredge to symulator łowienia ryb z nutką Lovecrafta. Kto się może oprzeć takiemu połączeniu?
Witamy w Greater Marrow
Dredge zaczyna się dość niewinnie, choć tragicznie. Chcąc zacząć nowe życie, płyniemy na wyspy, które pozwolą nam spełnić nasze fantazje. Spokój i rybactwo. Okazuje się jednak, że życie nie jest takie fajne i po drodze rozbijamy się, lądując ostatecznie w dość osobliwym miasteczku o nazwie Greater Marrow. Burmistrz sprzedaje nam łódź, żądając procentu z połowu do momentu spłacenia zadłużenia. Całkiem dobra umowa. W tym momencie zaczyna się nasza przygoda. Z suchym pokładem i wędką w rękach, możemy zacząć połowy. Złapanie pierwszej makreli to wielki kamień milowy, po który łowić będziemy tysiące razy. Trzeba w końcu spłacić dług, ulepszyć statek i rozwinąć nasze imperium rybackie. Zadanie wydaje się trudne, chociaż nie jest. Jest po prostu czasochłonne, ale gra na szczęście do niczego nas nie zmusza. Nie ma tykającego zegara. Można stracić statek, ale wystarczy wczytać zapis gry, czyli moment ostatniego dobicia do portu. Czysty relaks… Tak jakby.
Głosy w ciemności
Cały archipelag, w którym się znaleźliśmy, już od samego początku wydaje się… Podejrzany. Entuzjastyczny burmistrz, dziwny handlarz rybami, złowieszcza latarniczka. A już niedługo później… Kolekcjoner. Wszystkie postacie, z którymi wchodzimy w interakcje, są po prostu dziwne. Zawsze powiedzą coś niepokojącego albo zachowują się podejrzanie. Natychmiastowa przesyłka od burmistrza do anonimowego pracownika doku? Jasne, dostarczymy. Ociekająca czarną wydzieliną paczka od przerażonego kuriera do tej samej osoby? Jasne. Kolekcjoner, który cały czas mówi do nas z półcienia i nigdy nie wypuszcza z dłoni dziwnej książki? To wszystko to norma. Tajemnicze paczki, zmutowane ryby i noc… Noc jest niebezpieczna. Już od samego początku w nocy widzimy dziwne statki w oddali, mamy majaki i znikąd pojawiają się przed nami skały. Stres rośnie, a jeśli się nie wyśpimy, to w dzień nie będzie lepiej. Zaatakują nas zawzięte ptaki, czy napadnie wielka ryba niczym z horroru.
Dredge mimo wszystko relaksuje
Nie można jednak przecenić tego, że Dredge, mimo swojego okazjonalnego mroku, zachwyca i relaksuje. Gra nie jest wymagająca pod żadnym względem. Nie ma w niej żadnych QTE poza łowieniem. Akcja jest powolna. Czas płynie w grze tylko, jak coś robimy. Każda wizyta w porcie to automatyczny zapis gry. Zginąć można, ale jest dość trudno i im dłużej gramy, tym trudniej. Szukanie odpowiednich ryb pozwala nieco poeksplorować. Zagadka archipelagu nie jest skomplikowana i nie jest długa. Mimo tego, że naszym jedynym celem w grze jest jej rozwikłanie, miałem często wrażenie, że wykonywałem zadania przez przypadek, robiąc coś innego. Chyba właśnie to jest taki relaksujące – gra nie mówi nam, co mamy robić, ale wszystko, co robimy, pcha nas w kierunku konkluzji. Jest to znacznym przeciwieństwem tego, gdy gra nam mówi wszystko i nie mówi zupełnie nic. Tutaj balans między brakiem informacji i ich natłokiem jest idealny.
Każda nowa ryba to wyzwanie
Łowienie ryb w Dredge to jest element, który zaskoczył mnie najbardziej. Nie jest to jednak takie proste. Zaczynając grę, możemy w zasadzie łowić tylko w wodach płytkich i przybrzeżnych. Żeby móc więcej, musimy zbadać nowe narzędzia. Te z czasem pozwolą nam łowić także w wodach oceanicznych, namorzynowych, wulkanicznych i innych. Za mało? Jest też możliwość odławiania krabów i podobnych stworzeń do pułapek, które rzucamy na dno akwenu. Za mało? W grze są też włoki, które pozwalają nam na pasywny połów podczas pływania. Wciąż za mało? No to niestety jedyne, co pozostaje, to strzelanie do ryb i wysadzenie ich w powietrze, ale to już specjalność wojska. Opcji i miejsc połowu jest zaskakująco dużo. Gatunków do złapania jest ponad 120, wliczając w to kilka dziwadeł. A jakby tego jeszcze było mało, to wszystkie ryby trzeba gdzieś pomieścić, więc niejednokrotnie więcej czasu spędzimy na aranżacji ładowni, niż na faktycznym połowie.
Wszystko dobre, co się dobrze kończy
Zwieńczenie całej historii Dredge to zaledwie kilka dodatkowych minut rozgrywki. Nie odbiega ono w żaden sposób od reszty gry. Nie pojawia się żadna dodatkowa mechanika. Odpuszczono też walkę z bossem. Jest po prostu wybór, którego musimy dokonać i żyć z jego konsekwencjami. Muszę przyznać, że zakończenie można w pewien sposób przeoczyć, jeśli nie zwolnimy w odpowiednim miejscu na chwilę. Albo można w ogóle nie zorientować się, że zakończenie nie jest jedno. W każdym razie ja na ostatni połów wypłynąłem po upływie prawie 18 godzin gry. Uważam, że Dredge mogłoby być droższą grą, a możemy ją nabyć za jedyne 100 złotych. Fabuła, fajny styl, relaksująca rozgrywka i wiele godzin bez nudy sprawiają, że Dredge to gra, którą mogę polecić każdemu, kto ma ochotę na czysty relaks i ma chociażby kwadrans na zagranie. Nie skończy się na nim, ale tyle wystarczy, żeby zacząć.