Insurgency to gra, o której zawsze będę pamiętał. Ekscytujący mod, który stał się wymagającą strzelanką. Potem długo nic i ogłoszono, że Insurgency: Sandstorm pojawi się na Xboksie. Cieszyłem się, ale dopiero teraz przyszło mi w grę zagrać. Jest niczym współczesne Hell Let Loose i bardziej hardkorowe Enlisted. Pytanie, czy warto?
Brakuje jeszcze tylko kilku
Hardkorowe strzelanki na Xboksie kiedyś nie istniały. Uważano, że to domena pecetów. Pierwszą taką grą było chyba Verdun, które nie cieszyło się wielką popularnością. Wielkim szokiem było, gdy zapowiedziano, że druga gra z serii też się pojawi na konsolach. Potem ogłoszono, że na konsolach zagości także Hell Let Loose i Enlisted, które dzielą sporo podobieństw. Nie wiem, czy ktokolwiek spodziewał się, że Insurgency: Sandstorm także zawita na konsolach. Jest to gra, w której każdy strzał jest zabójczy, walka wymagająca, a gracze oddani. Insurgency: Sandstorm dumnie reprezentuje swój gatunek, którego reprezentanci coraz częściej pojawiają się na mojej ulubionej platformie. Brakuje jeszcze Squad, Army (chociaż Reforger chyba już będzie. Potem jest Ready or Not i Ground Branch, które są względnie mniej powszechne, ale byłyby mile widziane na Xboksie. Jednak ich nie ma, a Insurgency: Sandstorm jest, więc co to w zasadzie za gra?
Najemniczy kontra bojówka

Insurgency: Sandstorm to strzelanka, która ma na celu oddanie w ręce graczy taktycznej, wolnej strzelanki, w której często bardziej niż celność liczy się ostrożność. Jasne, że to pierwsze też jest ważne, ale nic ci po celności, jak przeciwnik usłyszy, że beztrosko biegasz za drzwiami i wyważy ci je w twarz. Jest to… Jakby ładniejsza, lepsza i bardziej rozbudowana wersja Insurgency, takie prawdziwe 2.0. W grze walczą ze sobą jednostki najemników i bojówka, a celem jest najczęściej zająć punkt i wymordować się po drodze. Gra w dużej mierze bazuje na wolnej, taktycznej grze, w której najmniejszy błąd może kosztować gracza życie. Jest to typowe dla gatunku, który lubię nazywać “hardkorowymi strzelankami”, które są kwintesencją PCMR. Każda frakcja ma kilka klas, a każda klasa kilka broni do wyboru i kilka funkcji, które może pełnić na polu walki. Gra też w dość nietypowy sposób podchodzi do wyposażenia, bo znaczenia ma masa.
Niektóre karabiny są cięższe

Wyposażenie w grze dobierane jest w ramach klasy. Każda klasa ma dostęp do broni głównej, pistoletu, granatów i kilku dodatków, które można przywdziać. Każda broń, jej modyfikacja i element wyposażenia ma swoją masę i koszt w punktach zaopatrzenia. Masa określa naszą zwinność na polu walki, więc człowiek z PKMem może być zwinniejszy niż piechur obładowany amunicją, granatami i z każdym możliwym dodatkiem na broni. Masa jedna nas nie ograniczy, a spowolni. Ograniczą nas punkty zaopatrzenia. Jest ich tylko 20, podczas gdy pełne wyposażenia broni może ich pochłonąć nawet kilkanaście. A trzeba dobrać jakiś granat dymny, kamizelkę kuloodporną i kilka ładownic na dodatkowe magazynki. Cała meta gry jest w doborze wyposażenia i przeciwważenia jego wad naszymi umiejętnościami. Jeśli dobrze kontrolujesz odrzut, to po co ci hamulec wylotowy, zamiast którego możesz wziąć cięższą kamizelkę kuloodporną? A może zamiast celownika weźmiesz dodatkowy granat? Ofensywa zamiast wygody użytkowania?
Jak nie multi, to coop

Gra oferuje nam dwa tryby rozgrywki. Pierwszym jest multiplayer, gdzie dwa niewielkie zespoły walczą na punkty lub o flagi. Mamy tutaj tryby, które przypominają nieco Rush z Battlefielda, jest conquest i conquest, w którym drużyna odradza się tylko po zajęciu flagi. Nie ma jednak żadnego trybu, w którym można po prostu postrzelać. Jakby deweloperzy chcieli zamanifestować, że ich gra musi być taktyczna, i nie ma w niej miejsca na żaden rodzaj deathmatchu. Toteż mam wrażenie, że większość ludzi skupiła się na trybie kooperacji. Tutaj mamy kilka trybów, spośród których najważniejsze to Checkpoint i Survival. W Pierwszym twój oddział ma za zadanie zająć cel i go utrzymać albo zniszczyć zapasy broni. Każdy ma jedno życie, więc krycie siebie nawzajem ma znaczenie. Zajęcie jednego punktu odradza zespół i możecie próbować dostać się do następnego. Survival to dosłownie odwrotna sytuacja, ale to nas atakuje armia sztucznej inteligencji. Jeśli zajmą cel, trzeba się wycofać.
Zespół to podstawa

Insurgency: Sandstorm to gra, w której drużyna i komunikacja to podstawa. Widziałem naprawdę doświadczonych graczy, którzy nie potrafili sobie poradzić bez wsparcia. Widziałem dobrze skomunikowaną grupę żółtodziobów, która potrafiła sobie poradzić bez żadnych potknięć. Różniła ich komunikacja. Ponieważ zespoły w grze są małe, to każde życie jest cenne, szczególnie że w wielu trybach możesz zginąć tylko raz, o ile zespół nie wykona jakiegoś celu. Szczególnie widać to w trybie Firefight, w którym walka toczy się o 3 punkty. Wygrywa drużyna, która zdobędzie je wszystkie, albo wyeliminuje całą drużynę przeciwnika. Odradzasz się natomiast, gdy twoja drużyna przejmie flagę. Jedna z moich walk była błyskawiczna, 3 szybkie wygrane z rzędu, genialna komunikacja, raportowanie pozycji przeciwnika, poruszanie się parami. Jeśli natomiast żadna drużyna nie jest skoordynowana, to gra się ciągnie i ciągnie, a wygrać nikt nie może. Jak masz znajomych, szczególnie na Xboksie, to może to być idealna gra dla was na chwilkę.
Już nie żyję

Niestety na chwilę, bo gra w gruncie rzeczy nie żyje. Na komputerze, w momencie pisania recenzji, gra w nią nieco ponad 3 tysiące osób. Nie ma więc problemu ze znalezieniem gry, ale nie jest to jakoś szczególnie dużo. Dla porównania Squad gra 18 tysięcy, a w Ready or Not 9 tysięcy. Tylko Beyond the Wire ma gorsze wyniki. Dlaczego tak jest? Bo gra jest w swego rodzaju stagnacji. Aktualizacje zawartości wychodzą raz a kiedyś, prawie nic nie dodając (zazwyczaj jedna mapa i dwie bronie), a błędy, które nękają graczy od samego początku, nadal w grze są. Na konsoli za każdym razem miałem problem już w menu. Mam wrażenie, że gra po prostu rozczarowuje deweloperów. W recenzji Hell Let Loose wspominałem, że Youtuber, który zbudował kanał na Insurgency, musi porzucić tę grę i przenieść się do czegoś bardziej chodliwego. Mam wrażenie, że Insurgency: Sandstorm umiera. Powoli, ale umiera.
Ostatecznie to było fajne 20 godzin

Przyznam, że zacząłem grać w Insurgency: Sandstorm dla osiągnięć, ale o dziwo gra mnie nie znudziła ani na chwilę. Jasne, że początkowo była trudna, bo trzeba zrozumieć, a grając wcześniej w Hell Let Loose i Enlisted, musiałem się przestawić na zupełnie inne myślenie o walce. Teren zabudowany jest nieco inny niż pola pod Charkowem i plaże Normandii. Spędziłem w grze około 20 godzin, które okazały się zaskakująco przyjemne. Gra jest fajna, pozwala na odrobinę masochistycznego relaksu, szczególnie jeśli nie peszy nas rozmowa z nieznajomymi na drugim końcu świata. Sądzę, że gra będzie szczególnie przyjemna dla kilku osób, które włączą sobie kooperację i spróbują swoich sił w trybie Hardcore Checkpoint w nocy. Ja niestety nie będę wracał do tej gry w najbliższym czasie. Jeden, że czeka na mnie Arma Reforger, a dwa, to mam wrażenie, że po 20 godzinach doświadczyłem wszystkiego, co gra ma do zaoferowania.