Ocal świat jedną piosenką na raz. SoLA to pierwszy zrównoważony festiwal w Ameryce. Brzmi świetnie. Kupa muzyki, dobrej zabawy, naprawdę duże miasteczko festiwalowe. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie nagła zombie apokalipsa. SoLA to drugi dodatek fabularny do Dead Island 2. Czy będzie lepszy niż Haus?
Coś jest nie tak na SoLA Festival
SoLA zaczyna się dość niewinnie. Wchodzimy na teren miasteczka festiwalowego, w którym ktoś nas nie chce. Okazuje się, że całe miasteczko wyrosło w Hollywood Hills wokół domu, który nie chciał się ugiąć. Wiecie, jak autostrada, która nagle zawija, bo ktoś nie chciał sprzedać działki. Owa tajemnicza postać z czasem powie nam, że to, co się działo na festiwalu to była rzeźnia. Nagle wszyscy jakby zwariowali, a muzyka grała dalej. Oczywiście my to my, więc staniemy przed wyzwaniem rozwiązania łamigłówki w 9 nowych zadaniach fabularnych. Nie będę zdradzał, o co chodzi, bo trzeba to odkryć samemu. Ciekawe jest to, że dzięki SoLA odkrywamy sposób na błyskawiczne zamienienie dziesiątek tysięcy ludzi w zombie. Co prawda zaraz potem przychodzi nam powstrzymać proceder, ale ciekawie jest.
Otwarte, piękne miejsce

Festiwal SoLA to bardzo ładne miejsce. W centrum mamy główne zbiegowisko z enklawą na środku i strefą gastro zaraz obok. Kontenerowe bary i mała scena, na której przyjdzie nam odkryć tajemnicę festiwalu, są dość fajnie skonstruowane. Tworzą swoisty kordon wokół ów sceny. Wokół tego centrum mamy przeróżne dodatkowe sceny. Są to na przykład scena indie, utopia, czy scena główna. Każda z nich to osobny obszar, który ma swoje tematyczne budowle i mniejszą lub większą scenę właściwą. Dodatkowo na terenie festiwalu jest klub nocny, w którym doświadczymy zwieńczenia tego DLC. Grając w SoLA, dochodziłem wielokrotnie do wniosku, że to miejsce musiałoby być niesamowicie przyjemne, gdyby istniało w rzeczywistości. Jasne, że jest kupa miejsca dla rozszalałych bywalców festiwali, ale jest sporo ustronnych miejsc, gdzie można po prostu odpocząć. Całe miasteczko festiwalowe sprawia wrażenie spójnej całości, a dodatkowo miejsce wypełniają zzombifikowani festiwalowicze, którzy tylko chcieli się dobrze bawić.
Piła na kiju i piła, która strzela

Poza samym festiwalem nie ma tutaj wiele nowej zawartości, ale mam wrażenie, że jest lepiej, niż było w Haus. Podczas eksploracji znalazłem kilka dodatkowych kart, na przykład Rage, która pozwala na rozpychanie się między zombie. Nowa umiejętność pozwala zarówno zwiać, jak i dostać się w sam środek akcji. Ważniejsze są jednak nowe zabawki. Najpierw mamy pszczeli granat. Rzucamy, pojawia się chmura pszczół, atakują zombie. Potencjalnie powinny później zmienić cel, ale średnio to działa. Najczęściej radzą sobie z jednym zombie i koniec. Ciekawsze są dwie nowe piły. Pierwsza jest umieszczona na kiju baseballowym, który wraz z kolejnymi uderzeniami zwiększa prędkość tarczy i zadawane obrażenia. Silne uderzenie potrafi poradzić sobie z typowymi przeciwnikami. Jeszcze ciekawsza jest wyrzutnia tarcz. Ładuje się po trzy. Standardowy atak to jedna tarcza, silny do trzech. Jaki jest efekt? Natychmiastowe rozczłonkowanie trafionej kończyny. Jeśli natomiast zombie by zginął, a trafiliśmy w tors, to zostanie rozpołowiony. Krwawo i skutecznie.
SoLA to przyjemna rzeźnia

W SoLA grało się zaskakująco dobrze. Może to dlatego, że miałem nieco odpoczynku od gry? Może to jednak kwestia tego, że ten dodatek jest otwarty, kolorowy i daje coś więcej niż kusza? Mamy nowe bronie, nowe karty, nowe gadżety, nowych przeciwników. Kolejna część tajemnicy choroby zostaje odkryta. SoLA nie wydaje się oderwane od rzeczywistości tak, jak Haus było. SoLA wydaje się częścią gry. Nawet musimy wrócić do jednej z dzielnic Los Angeles, żeby wykonać jedno z zadań. Jasne, że to jest tylko pretekst, żeby władować nas w nieco inną instancję festiwalu, ale jednak. Pełna integracja. Czy dodatek ma jakieś minusy? Prawdę powiedziawszy, to chyba nie. Wiem, że sporo ludzi narzeka na ostatnią walkę, która jest dość wymagająca. Prawidłowy sprzęt, dobrze dobrane umiejętności i świadomość tego, że mamy czas i nie trzeba się spieszyć, gwarantują zwycięstwo w kilku podejściach. Jeśli więc zastanawiasz się, czy warto, to warto. Bardziej niż Haus.