Gdy w 2012 roku Kingdoms of Amalur ujrzało światło dzienne, ludzie spodziewali się czegoś wielkiego. Premierze towarzyszyły jednak skandale, procesy windykacyjne i upadłość studia odpowiedzialnego za produkcję gry. Teraz KAIKO (spece od brudnej roboty do wynajęcia) i THQ Nordic wydały odświeżoną wersję gry – Kingdoms of Amalur: Re-Reckoning i… Jest tak, jak było.
Odrobina historii na początek
Kingdoms of Amalur było dziełem Big Huge Games. Studio zostało wykupione przez 38 Studios, gdy pracowało nad grą MMO o nazwie roboczej „Project Copernicus”. Połączonymi siłami stworzyli oni fabularne tło dla MMO i wydali grę jako Kingdoms of Amalur: Reckoning. Niestety 38 Studios za bardzo się zadłużyło, a gra nie zarobiła tyle, ile miała zarobić. Nie dlatego, że była zła (80%+ na Metacriticu). Fabularnie i pod względem rozgrywki było bardzo dobra. Za grę byli odpowiedzialni między innymi Todd McFarlane (komiksy Marvela) i R. A. Salvatore (książki w świecie Forgotten Realms), więc kapitał intelektualny gry był ogromny. Po prostu coś poszło nie tak. Zanim Project Copernicus ujrzał światło dzienne, odezwał się stan Rhode Island, który w zamian za przeniesienie siedziby firmy do stanu, udzielił pożyczki na 75 milionów dolarów. Pomijam już pieniądze, które w ramach programu EA Partners wyłożyło Electronic Arts. Big Huge Games szybko się ewakuowało, ale 38 Studios zbankrutowało.
W zasadzie 1 do 1
Re-Reckoning to najlepszy typ remastera. Gra wydaje się wyglądać tak samo, jak dekadę wcześniej. Też nie zmieniono w niej wiele. Tekstury są nieco lepsze. Kolory są znacznie lepsze. Dodano nowy tryb trudności, na którym nie przeżyjesz. Dokonano też zmian w określaniu poziomu regionu. Teraz skalują się względem poziomu gracza za każdym razem, a nie tylko przy pierwszym wejściu. Sprawia to, że gra jest bardziej wymagająca. Pomijając to, nic się nie zmieniło. Niestety oznacza to, że wiele bolączek pierwotnej gry nadal istnieje. Wiele przedmiotów fabularnych nie da się usunąć z ekwipunku. Na przykład w jednym zadań musimy oddać obrączkę jednej z postaci. Gdy to zrobimy, możemy ją ukraść, co uniemożliwi nam jej usunięcie, bo jest to nadal przedmiot fabularny, który musimy zwrócić. Tylko już nie możemy. To samo dotyczy licznych książek, listów, przedmiotów, które są potrzebne do zadań, których jeszcze nie wzięliśmy, albo przedmiotów od zadań, których nie da się ukończyć.
Wciąż tak samo fajnie
Grając po raz pierwszy w Kingdoms of Amalur w 2012 roku, wciągnąłem się w grę na około dwa tygodnie. W tym czasie ukończyłem fabułę i oba dodatki, zdobywając wszystkie 61 osiągnięć. Pisząc ten wpis, mam w grze ponownie ponad 120 godzin rozgrywki, zdobywając ponownie wszystkie osiągnięcia (teraz 62). Mam te same odczucia. Gra jest fajna. Nadal wygląda nieźle, lepiej niż niektóre współczesne gry RPG. Fabuła jest ciekawa. Świat jest bogaty, a wszystkie znane nam systemy są tak samo złe. Nie zmienia to jednak faktu, że Kingdoms of Amalur to jedna z najprzyjemniejszych gier RPG, w jakie kiedykolwiek grałem. Dlaczego? Bo ta gra nie frustruje. Niemalże każda inna gra RPG w którymś momencie ciebie wkurzy. Czy to przez mechanikę, głupie skalowanie trudności czy błąd. Tutaj błędy są, mechaniki wymagają dopracowania, a poziomy trudności są trudne do zrozumienia, jednak nic nie powoduje frustracji.
Dodatki – małe i przyjemne
Oba dodatki, które ukazały się w 2012 roku – The Teeth of Naros i The Legend of Dead Kel – ukazały się tym razem w pakiecie z grą. Dostęp do nich nie zmienił się, zadania nie zmieniły się, wszystko jest tak jak wcześniej. Są one dość miłym oderwaniem od nieprzyjemnej rzeczywistości kontynentu. The Legend of Dead Kel to opowieść o podobno martwym piracie. Osadzona jest na odizolowanej wyspie, na której musimy pomóc rozbitkom przetrwać i uciec. The Teeth of Naros opowiada natomiast historię osadzoną w krainie inspirowanej grecką mitologią, gdzie wraz z kolosami będzie nam dane oczyścić Idyllę ze spaczenia. Obie historie są fajne, jednak niezbyt wymagające. Są one niczym malutkie regiony, które da się przebiec w kilka minut. Sprawia to, że cały czas jest co robić, a jak już zrobimy wszystko, to losowej akcji nie trzeba szukać daleko. Kaiko stworzyło nowy dodatek – Fatesworn – który jednak zasługuje na nieco więcej uwagi.
Było po co wracać
Kingdoms of Amalur: Reckoning to gra, o której nigdy nie zapomniałem, ale rzadko zdarza się ją przytaczać. Re-Reckoning pozwala natomiast doświadczyć tej przyjemnej gry na nowo, na większości współczesnych platform i w dodatku serwuje naprawdę dużo treści. 120 godzin to dużo zwiedzania świata gry. Jest to porównywalny czas do Cyberpunka 2077 i kilku ostatnich Assassin’s Creedów, a bez niepotrzebnych wypełniaczy czasu i dynamicznie generowanych zadań. Po grze widać wiek, ale dzięki ponadczasowej stylistyce nie zestarzeje się wiele. Widać też, że gdzieś w DNA gry jest MMO, bo Kingdoms of Amalur wygląda, jakby było właśnie po to przygotowane. Gdybym zobaczył takiej grze jakiegoś obcego, bijącego bandytów w tle, to bym się wcale nie zdziwił. Warto kupić gierkę albo poczekać na wyprzedaże, bo mi akurat udało się złapać jedną z rozszerzonych edycji gry za około 80 złotych. Było warto.