Dość rzadko zdarza się tak poważny spór między wydawcą a deweloperem gry, że sprawa ma swój finał w sądzie, a wszystko, co prowadziło do niego, zasługuje na film. Frogwares i Nacon (wcześniej BigBen Interactive) walczą o The Sinking City i prawa do gry. My natomiast w rękach mamy najnowszą wersję gry.
Nieco tła
The Sinking City ukazało się na rynku w 2019 roku. Już wtedy chcieliśmy napisać o grze, ale jak oznajmił nam nasz kontakt prasowy, nie dostał żadnych kopii gry. Okazało się, że od samego początku były zgrzyty na linii Nacon-Frogwares. Nacon nie wypłaciło należności Frogwares. Frogwares usunęło grę ze sklepów. Zaczęły się pozwy w kilku sądach. Nacon odszyfrował i zcrackował wersję The Sinking City, wypuszczając ją na Steamie. Nacon ukrywał udział Frogwares w grze jako dewelopera. Ciekawie się czyta całą historię, której ani Nacon, ani Frogwares nie chcą zakończyć polubownie. Z uwagi na to, że prawa wydawnicze do wszystkich wersji gry, poza Switchem, teoretycznie należą do Nacon, Frogwares postanowiło wydać własną wersję gry, która jest na nowe konsole, jest ładniejsza, płynniejsza i pozwala na rozpoczęcie dodatkowych zadań w Oakmont. Czy jednak warto zainwestować w nową wersję gry z powodów innych niż solidarność z deweloperem?
Tonące miasto

Tytułowe miasto – Oakmont – do złudzenia klimatem przypomina Darkwater z Call of Cthulhu. Nawet między bohaterami tych gier są podobieństwa. Pochodzenie, zawód, niesamowita silna wola i odporność psychiczna. W końcu obie gry czerpią z dzieł Lovecrafta. Charles Reed, weteran marynarki, który został detektywem, przybywa do Oakmont, aby odkryć pochodzenie męczących go wizji. Jego zbawieniem ma być Robert Throgmorton, niewidzialna ręka popychajca Oakmont w „odpowiednim kierunku”. Ten jednak wita go dość chłodno w mieście, które już na pierwszy rzut oka nie wydaje się gościnne. Zwiedzając Oakmont, będziemy mieli okazję spotkać wielu ludzi, którzy będą do nas dość agresywnie nastawieni, a najbardziej pozytywną emocją w naszym kierunku będzie zirytowana obojętność. Wszystkie miasta w grach bazujących na twórczości Lovecrafta wyglądają tak samo i mają jednakowy klimat. Mrok, potwory i ludzie, którzy uważają, że sobie poradzą. The Sinking City nie odbiega od tego szablonu. Jest to jeden z najmocniejszych punktów całej gry.
To jest przygoda, nie wyścig z czasem

Kolejnym mocnym punktem gry jest swoboda rozgrywki. Nie ma tutaj wyścigu z czasem, serii dialogów, które zamykają możliwość rozgrywki w danym kierunku, czy poziomu szaleństwa, zmieniającego świat. The Sinking City pozwala na wolną grę, delektowanie się światem i nieskupianiem się na pojedynczych dialogach w ciągu rozgrywki. Liczy się kontekst, tajemnica i okultyzm, które można eksplorować na własną rękę, chodząc własnymi ścieżkami i pomagając, komu tylko chcemy. Główny wątek fabularny skupia się wokół miasta i powodu jego zalania, a także tłumaczy niesamowitą różnorodność miasta. Zadania pobocznie natomiast pozwolą nam poznać tło fabuły i dowiedzieć się nieco więcej o mieszkańcach miasta, jakie wydarzenia dzieją się wokoło i mniej więcej, w którym momencie rozwoju uniwersum świata Cthulhu umiejscowiona jest akcja gry. The Sinking City powinno być obowiązkową grą dla każdego fana uniwersum, chociaż jeśli szukasz horroru psychologicznego, tutaj go nie znalazłem. Opętanie, istoty z zaświatów i niewyjaśnione wydarzenia owszem.
Nie wszystko pięknie

Nowa wersja The Sinking City wygląda względnie ładnie. Nie uświadczymy tutaj grafiki rodem z Cyberpunk 2077, czy The Outer Worlds, ale jest ona adekwatnie ładna. Można by nawet stwierdzić, że brzydka grafika jest pomocna w przedstawieniu mroku miasta. Mamy jednak do czynienia z ładnym oświetleniem, ładną wodą i ładnymi refleksami. Mimo tego, że większość miasta to nadal kupa gruzu i trucheł, przynajmniej spadający na nie deszcz robi wrażenie. Po jakimś czasie zacząłem się też zastanawiać, dlaczego ludzie mieszkający w Oakmont muszą być potworami? Większość z nich ma deformacje albo przypomina stworzenia inne niż ludzie. Wspomniany Throgmorton to ewidentnie któraś z małp, a po drodze spotkamy jeszcze rybo-ludzi, czy też ludzi ze szpiczastymi zębami, naroślami i tym podobnymi kosmetycznymi niedomówieniami. Was może to wciągnie, ale mnie odrzuciło już w momencie spotkania właściciela hotelu, w którym zatrzymał się nasz bohater.
Oznaka solidarności za 200 zł

The Sinking City w nowej wersji kosztuje dokładnie tyle samo, co stara wersja, bez ulepszeń. Od premiery gry minęły już dwa lata, dlatego zastanawiam się, czy Frogwares zrobiło dobry ruch. Na chwilę obecną dostajemy grę, która wygląda lepiej, ale nie oferuje nic więcej. Spodziewałem się, że nowa odsłona The Sinking City będzie w standardzie zawierała rozszerzenia, albo przynajmniej jakieś dodatki, którymi deweloper zachęci nas do zakupu. Z uwagi na to, grę warto kupić, jeśli nie macie jej już w swojej kolekcji albo planujecie wesprzeć dewelopera. W przeciwnym wypadku uważam, że The Sinking City w odsłonie na Xboksa Series X|S i PlayStation 5 nie oferuje wystarczająco dużo, żeby usprawiedliwić ponowny zakup. No, chyba że ciągnie cię do osiągnięć. Gra zawiera nowy zestaw dokładnie tych samych osiągnięć, także bez żadnych osiągnięć dla dodatków. The Sinking City – idealna gra dla fanów Lovecrafta i łowców osiągnięć.