Kingdom Come: Deliverance – spóźniłem się na imprezę

Niedawna premiera Kingdom Come: Deliverance 2 sprawiła, że zainstalowałem po raz pierwszy jedynkę. Kupiłem ją lata temu, jednak nie miałem szczególnej motywacji do zagrania w nią. Okazuje to całkiem dobra gra, ale frustruje, jeśli pierwsze doświadczenia z nią masz w trybie Hardcore. Mea culpa.

Nie moja wina, że zacząłem od złej strony

Jako osoba uwielbiająca osiągnięcia, lubię przeglądać ich listę, zanim zacznę. Nie lubię, gdy gry dodają nowe tryby trudności, dodając razem z nimi osiągnięcia. New Game+ wcale nie jest tu lepsze. Dead Island 2 to ostatnio zrobiło, a lata wcześniej było podobnie w Kingdom Come: Deliverance. Włączyłem więcej na pierwszy ogień tryb Hardcore, a na dodatek gra wymaga od nas przejścia gry ze wszystkimi 9 negatywnymi cechami. Tasiemiec, upadek na głowę za dziecka, łamliwe kości. Wszystkie rzeczy, które musimy wziąć, znacznie ograniczały szansę na przeżycie w średniowieczu. Przejście gry w trybie “speedrun” to około 45 godzin prób i błędów. Zapisywania, przeładowywania, próbowania różnych podejść. A jeszcze dorzućcie do tego osiągnięcie za niezabijanie nikogo, to dostajecie marnego wieśniaka z pałką, który staje naprzeciw armii w pełnej płycie. Pozwala to jednak poznać grę z nieco innej strony. Pokazuje wszystkie jej błędy i niedociągnięcia.

Upadek z konia to nic, ale zabił mnie strumyk

Kingdom Come: Deliverance, Xbox Series X, Runt
Grając w trybie Hardcore, możemy napotkać momenty, które są mało fair. Na szczęście w grze jest nadal sporo błędów, które można wykorzystać. Runt nas tutaj nie dosięgnie.

Jeśli przejedziemy pod zbyt niską bramą, to spadniemy z konia. Nic nam się nie stanie. Jeśli jednak wskoczymy do strumyka, to nagle połamią nam się nogi. Coś tu poszło nie tak. Gra może też nas wepchnąć przez przypadek w miejsca, gdzie jesteśmy zbyt nieprzygotowani, a fabuła ich wymaga. Kilka zadań następuje po sobie tak szybko, że nie da się do nich przygotować, nie zawalając całego zadania lub jego części. Szczególnie istotne jest, to gdy lubimy chodzić obładowani sprzętem. Zadania mają swoje ukryte stopery, bo część postaci nie będzie czekać na nas w nieskończoność albo wręcz nie będzie tolerować, gdy się od nich oddalimy. Rzadko skutkuje to poważnymi konsekwencjami, ale da się stracić sporo reputacji i dobrej woli. Nie jest jednak źle. Technicznie jest ok. Podczas całej gry w trybie Hardcore miałem tylko kilka poważnych problemów, gdzie gra nie chciała załadować kolejnej sekcji i kilka razy gra postanowiła się wyłączyć.

To zdecydowanie rozbieżne doświadczenia

Kingdom Come: Deliverance, Xbox Series X, Robard
Przed jedną z ostatnich walk musimy się uwolnić ze sporej ilości sprzętu. NPC chętnie skorzystają z tego, co wyrzucimy i zabiorą sprzęt, który jest lepszy niż ich.

Sporo elementów rozgrywki nie ma konsekwencji, a kilka ma za duże. Brak szybkiej podróży sprawia, że sporo zadań po prostu jest innych. Głównym przykładem może być polowanie z Hansem Caponem. Jeśli nie mamy konia, to musimy biec za nim do samego obozu. Przybywamy przed 12, więc od razu możemy zacząć polowanie. To szybko się kończy, zapewne po upolowanie 2-3 zajęcy. Szybka podróż wymusza na nas późniejsze przybycie, przez co musimy cały dzień czekać, żeby zapolować i samo polowanie zamienia się w 4-godzinny turniej strzelecki. Genialny trening, choć niesamowicie żmudne. Przy kolejnej wizycie w mieście postanowimy natomiast obrabować mieszkańców. Większość pozbawimy przytomności, strażników unikniemy, zdobycz zdążymy sprzedać młynarzowi i… Nagle dostajemy grzywnę za pobicie kogoś. Jakim cudem śpiące osoby doniosły na nas? I dlaczego można pominąć całe sekcje fabuły, po prostu idąc w dane miejsce? Ale może to dobrze, bo widać, że świat na nas nie czeka.

Kingdom Come: Deliverance, Xbox Series X, Bernard
Zadania, gdzie ruszamy w kolumnie, są fajne, miło się jedzie z ekipą, słuchając historii. Szkoda tylko, że nie można dopasować tempa do reszty jeźdźców.

Sporo misji dało się po prostu obejść. Nie musimy dowiedzieć się, gdzie schował się Rudy. Wystarczy pójść do jego kryjówki. Nie musimy znajdować obozu wroga, wystarczy udać się w odpowiednie miejsce i po prostu się na niego natknąć. Po co szukać zbiega, skoro można pójść, zamordować osobę, która by się nim okazała, wziąć z jego ciała pewien przedmiot i pokazać go strażnikom w pewnym miejscu? Wiem, że to prawdopodobnie zepsuło dla mnie sporo fabuły, ale jednocześnie dziwne, że deweloperzy na to pozwolili. Jest to jednak odwieczny problem The Elder Scrolls vs. Call of Duty. Wysoki poziom reżyserski pozwala budować świat, postaci i przeprowadzić gracza przez fabułę tak, jak deweloperzy przewidzieli. Swoboda pozwala graczom skończyć grę w 20 minut. Albo około 2 godzin i 30 minut, jak to jest w przypadku Kingdom Come: Deliverance.

Za górami, za lasami

Kingdom Come: Deliverance, Xbox Series X, Siege
Oblężenie jednego z miast jest naprawdę mało ekscytujące. Bardziej polega na pukaniu do drzwi i proszenia okupantów o poddanie się niż czymkolwiek innym.

Sporo postaci w grze ma historyczne korzenie. W ogóle cała gra zaczyna się od historycznych wydarzeń i ogólne ramy fabularne też są historyczne. Główny bohater jest jednak dziką kartą w wydarzeniach średniowiecznych Czech. Poza tym zmieniono sporo imion i nazw. Gra zaczyna się od rzezi miejscowości Skalitz (Stříbrná Skalice), która podobno nie była rzezią, bo całą wioskę podobno ewakuowano. Racek Kobyla (Radzig) ucieka i wkrótce znajduje się w Talmberku i Ratajach nad Sázavou. Wkrótce potem naszym jedynym celem jest zemsta, a po drodze przywrócenie porządku w regionie i obrana go przed bandytami i kumanami. Wszystko fajnie, nawet można się z gry czegoś dowiedzieć, bo są wpisy w dzienniku dotyczące postaci, wydarzeń, aktywności i tym podobnych, ale to trochę tak, jakby historię Polski poznawać z Iron Harvest. Trzeba jednak przyznać, że przywiązanie wagi do szczegółów jest na mistrzowskim poziomie.

Nieistotny człowiek w nieistotnym miejscu

Kingdom Come: Deliverance, Xbox Series X, Hungarians
Henry nie jest królem, szlachcicem, ani rycerzem. Jest synem kowala, który znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie. To nadaje historii autentyzmu.

Osoby, które chcą poznać nieco historii, doświadczyć średniowiecza, takim, jakim ono było, nie mają wielu opcji. Jasne, że masa gier inspirowana jest tymi czasami, ale niewiele z nich faktycznie oddaje realia. Medieval Dynasty pozwala zbudować wioskę, ale niewiele poza tym. Chivalry to w zasadzie tylko walka osadzona w fantastycznym świecie. Mordhau tak samo. Manor Lords to Medieval Dynasty, ale jako RTS. Nie przychodzi mi do głowy faktycznie średniowieczna gra, która dorówna Kingdom Come: Deliverance pod kątem realizmu świata przedstawionego. Fajnie też, że grę zrobili Europejczycy i nie jest romantycznym spojrzeniem na świat okiem Amerykanów. Fajnie też, że gra opowiada historię nic nieznaczącego człowieka w mało istotnym zakątku regionu, który był istotny przez krótką chwilę. Nie opowiada o królu, dowódcy czy znanym europejskim rycerzu. Opowiada historię syna kowala, który pała rządzą zemsty.

Kingdom Come: Deliverance, Xbox Series X, Combat
Walka w grze nie jest skomplikowana, jednak wymaga przyzwyczajenia. W drugiej części jest nieco uproszczona i podobno dużo przyjemniejsza.

Pozwala to poznać średniowiecze od strony plebsu w kryzysie, a potem stać się zaufanym człowiekiem lokalnego władcy. Zadania są fajne, od eskort, przez fetch questy, turnieje, skradanki, morderstwa i kradzieże, po walki zwartych grup i zdobywanie twierdz. Szkoda tylko, że w grze nie przedstawiono wielkiej batalii. Zdaję sobie jednak sprawę, że walki po kilkudziesięciu do kilkuset ludzi były normą, a takie po kilka tysięcy definiowały losy narodów. Przez większość czasu pozostaje nam standardowe życie piechura. Rozbicie obozu bandytów, znalezienie ludzi do noszenia wody, szukanie mordercy i ratowanie życia przyjaciół. Mimo tego, że pod koniec moich 200 godzin rozgrywki było już dość monotonnie, to gra cały czas potrafiła raz na jakiś czas zaskoczyć czymś nowym. Jakieś nowe zadanie, losowe spotkanie, czy obóz, którego wcześniej nie widzieliśmy. Też z tego, co widziałem, to dwójka znacznie lepiej rozwiązuje kwestie losowych spotkań i różnorodności. Aż chce się zagrać.

Pozycja obowiązkowa dla maniaków

Kingdom Come: Deliverance, Xbox Series X, Map
Przywiązanie wagi do szczegółów było ważne dla deweloperów. Od map, przez rzeczywiste lokalizacje, po broń, pancerze i nawyki. Cudo.

150 godzin później i mając wszystkie osiągnięcia, dochodzę do wniosku, że Kingdom Come: Deliverance to jedna z najlepszych gier RPG osadzonych w średniowieczu, w jakie grałem. Błędy są mimo lat od premiery. Nadal wywala z gry, nadal sekcje się nie ładują i nadal osiągnięcia się nie odblokowują. Przez większość czasu można jednak grać swobodnie i w pełni zanurzyć się w świecie gry. Gdy zacznie się robić zadania dodatkowe, wyłania się w świecie wiele głębi i motywów osób postronnych, które próbują osiągnąć swoje cele w tym brutalnym świecie. Kat próbujący znaleźć miłość. Wieśniaczka niosąca pomoc potrzebującym. Lord próbujący uzyskać to, co mu należne. Inny, który próbuje zemścić się za to, co stracił. Wszystko oczywiście w akompaniamencie szczęku stali, lamentu wdów i śpiewu opitych mnichów. Kingdom Come: Deliverance to może nie najłatwiejsza i najbardziej przystępna gra, ale ma w sobie to coś, co sprawiło, że grałem w nią 200 godzin jednym ciągiem.


Jeszcze jedna refleksja na koniec

Miłość narodów czeskiego i polskiego nie zna granic. Nasza wspólna historia sięga początku naszych narodów. Góry były jednak granicą, która robiła z nas najlepszych sąsiadów. Warhorse Studios, które jest odpowiedzialne na Kingdom Come: Deliverance, mimo bycia obecnie częścią Embracer Group, zostało założone jako małe studio z ambitnym pomysłem. Kingdom Come: Deliverance zostało wielkim sukcesem, który można postawić na piedestale zaraz obok innych czeskich gier: Mafii i Operation Flashpoint/Arma. Warhorse Studios nie zawiodło też drugą częścią. Mimo, że posiada problemy, nie są one na tyle duże, żeby zniszczyć przyjemność z rozgrywki. Cieszmy się więc, że nasi sąsiedzi z południa stworzyli hit, wspierajmy europejski gamedev i pomóżmy deweloperom tworzyć genialne historie osadzone w Europie. Mamy już skażone pustkowia okolic Czarnobyla, średniowieczną Bohemię i postapokaliptyczna Szwecja. Zostało jeszcze wiele innych!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Autor
Picture of Łukasz
Łukasz
Leśnik z wykształcenia. Pracownik banku za dnia. Wyznawca Microsoftu w nocy. Xbox, pióra, notatniki i gadżety. Czego chcieć od życia więcej?

OpenCritic Contributor

Kategorie

Taka sobie reklama