Dziwne to uczucie, gdy wyczekujecie kolejnej gry z serii, a jakiś losowy baner w mediach społecznościowych reklamuje wam, że ona już jest. Okazuje się bowiem, że kolejną częścią w serii The Elder Scrolls nie jest The Elder Scrolls VI, tylko The Elder Scrolls: Castles. Gra jest już dostępna na Androida i iOS.
Robota na zlecenie
Okazuje się, że za grę jest odpowiedzialne sporo ludzi. Bethesda zleciła pracę Keywords Studios. Są to ludzi od brudnej roboty. Potrzebujesz trailer? Mają do tego ludzi. Chcesz implementować do gry tryby online? Zrobi się. Remaster? Nie ma sprawy. Ich kompleksowe studio deweloperskie – Snowed In Studios – które brało wcześniej udział przy tworzeniu takich gier jak Forza Motorsport i Starfield, stworzyło ze wsparciem Bethesdy i Lakshya Digital (inne studio Keywords) The Elder Scrolls: Castles. Czym jest ta gra? Można by powiedzieć, najprościej, że spin-offem Fallout Shelter. Gra dziedziczy wiele podobnych mechanik i koncepcji, ale implementuje też masę nowych. Przede wszystkim gra jest osadzona w świecie The Elder Scrolls. Jakie to ma znaczenie? Prawdę powiedziawszy niewielkie, ale głównie to ją różnicuje w stosunku do Fallouta. To i zamek. Budujemy teraz w górę, a nie w dół. Mieści się gdzieś w Cyrodill, w okolicy zamku Rivercrest z The Elder Scrolls: Blades.
Nie żyje król, niech żyje… Kochanka?
Gra zaczyna się niczym Oblivion. Władca został zamordowany. Kto jest odpowiedzialny? Ambitny syn? Zdradzona żona? Zazdrosna kochanka? Niedoceniany czempion? Nie wiemy, ale ktoś musi przejąć władzę. Wybór mógł paść tylko na wspaniałomyślną kochankę. Po objęciu tronu musimy zapewnić ludziom pożywienie i olej do ogrania siebie i oświetlenia korytarzy. Uczymy się budować i odkrywamy kolejne mechaniki gry. Dowiadujemy się też, że jako władca musimy podejmować trudne decyzje. Będą przychodzić od nas poddani z prośbami i propozycjami, a naszym zadaniem będzie rozważyć wszystkie plusy i minusy potencjalnych wyborów i dokonać jednego z nich. Świętować będziesz z ludem, szlachtą, czy może świętować nie będziesz? Każesz wieśniakom się bronić przed trollem, zlecisz robotę najemnikom, czy olejesz ich problemy? Decyzje będą miały wpływ nie tylko na daną osobę, ale też całą rasę tej osoby i poddanych o podobnym statusie społecznym. A zadowoleni wszyscy muszą być. Ostrze sztyletu może bowiem niespodziewanie zakończyć twoje rządy.
Głębia zaskakuje
Już po kilku minutach rozgrywki możemy natknąć się rzeczy, które są wyciągnięte z Fallouta Shelter i podobnych gier. Modułowe budowanie, poddani, których możemy przypisywać do pracy i odpowiednio wyposażyć. Możemy ich swatać i robić im dzieci. Każdy z poddanych ma jednak dodatkowe cechy, które wpływają na jego wydajność, pracowitość i humor. Rasa określa generalny typ postaci i jej wygląd. Charakter wpływa na takie rzeczy jak umiejętności, praca i otoczenie. Na przykład, gdy do pracy zostanie przypisana osoba z cechą “bossy”, to każdy będzie tracił szczęście, ale wzrośnie efektywność. Gdy natomiast ta osoba zostanie władcą, to efekt przenosi się na cały zamek. Sprawia to, że szukanie następcy i planowanie rodu ma sens, podczas gdy równie dużo uwagi wymaga to, kogo przyjmujemy w progi naszego zamku. Decyzje, które musimy podejmować, też bywają niełatwe i niejednokrotnie trzeba poświęcić żołądki poddanych dla złota lub przysługi.
Graficznie jest tylko ok
Coś, co jednak nie imponuje w tej grze to grafika. Jest mocno stylizowana i o ile zamek wygląda bardzo fajnie, to postacie już nie. Każda z nich wygląda nieco, jakby została wyciągnięta ze wczesnych Simsów. Animacje są proste, a sam design nieco przypomina kartonowe postacie z wycinanek sprzed dwóch dekad. Na szczęście nie patrzymy na nie z bliska zbyt często. Reszta jest naprawdę miła. Architektura jest bardzo zbliżona do typowego średniowiecza, więc wschodnich regionów Cyrodill. Efekty cząsteczkowe są ładne. Z garów paruje, z ognia strzelają iskry, a płomienie świec i pochodni tańczą powoli w korytarzach zamku. Nie ma tutaj za bardzo miejsca na realistyczną grafikę, czy ładne animacje. Może dlatego, że by nie pasowały do stylu gry? Może dlatego, że nie było osób, które by mogły nad nimi pracować. Faktem jest, że pierwsze miałem nadzieję na albo ładne, albo rysowane postacie. Dostałem coś w stylu drewnianych kukiełek albo tekturowych wycinanek.
Mikrotransakcje przerażają
Można się spodziewać mikropłatności w darmowej, mobilnej grze, ale o ile w Fallout Shelter było to dobrze wyważone, to tutaj hamulców nie ma. W sklepie można kupić postacie, wyposażenie, paczki losowych przedmiotów, dekoracje, konto premium i inne. Ceny są też dość wysokie. Miesiąc premium to 85 zł. Legendarni i epiccy poddani to koszt około 30 złotych za jednego. Pakiety początkowe i mniej początkowe wahają się od 20-kilku do 500-kilkudziesięciu złotych. Jeśli lubicie pakować kasę w darmowe gry, to The Elder Scrolls: Castles nie będzie was hamować. Czy to ma duże znaczenie w tej grze? Na szczęście nie. Legendarne postacie są znane ze wcześniejszych gier, mają cechy dopasowane do ich docelowego zawodu, a ich wyposażenie jest nieco lepsze niż podstawowe. W grze, w której nietrudno o zasoby, a czas produkcji skraca się o sekundy z lepszą postacią, nie opłaca się inwestować dla samej optymalizacji.
Sama gra jest natomiast bardzo przyjemna
Okazja do optymalizacji jednak istnieje i jeśli chcemy się w to bawić, tworząc idealnych poddanych do każdej pracy, to nikt nas nie powstrzymuje. Zajmie to jednak dużo czasu. The Elder Scrolls: Castles nie wymaga bowiem trenowania, a dziedziczenia cech od rodziców, co jest, rzecz jasna, losowe. Dla maniaków gra ma więc sporo potencjału. Czy ja będę w nią grał więcej niż ten tydzień poświęcony na wykonywaniu zadań i unikaniu zabójców? Zapewne. Na horyzoncie jest jednak wiele innych ciekawych gier mobilnych, które będą niedługo na wyciągnięcie ręki. Pomijam już te, które będzie trzeba nadgonić, bo nadal za mało czasu władowałem w Diablo Immortals i nie próbowałem Arena Breakout, które ma swoją “dorosłą” wersję na komputerach. The Elder Scrolls: Castles to naprawdę przyjemna gra i jeśli lubisz zarządzanie, to będzie dla ciebie idealna. Może wydawać się wolna, ale przynajmniej zawsze jest co w niej robić.