Czasami grze nadal udaje się wprowadzić mnie w zdumienie. Ayre and the Crystal Comet to jedna z takich gier, jednak nie zrobiła tego z dobrego powodu. Kojarzycie gry, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego, bo są tech demami? Ayre and the Crystal Comet właśnie taką grę mi przypomina. Czy jednak jest w niej coś więcej?
Zacznijmy od kontrolera
Zawsze trochę śmieszne i trochę tragiczne jest dla mnie, gdy współczesne gry nie potrafią w sterowanie. To już nie czasy wczesnych konsol, gdzie nie było standardów. Teraz wiadomo, że spusty to strzał i celowania lub hamulec i gaz. Jednym analogiem się rozglądamy, drugim idziemy. Ayre and the Crystal Comet przeraża mnie pod tym względem. Mój mózg nie potrafi ogarnąć, że pod lewym analogiem jest kamera, a biega się za pomocą B. Dodatkowo pod prawym analogiem jest raz “lornetka”, a raz zmiana widoku podczas lotu smokiem. Sterowanie samym wierzchowcem też jest dość dziwne, choć intuicyjne. O smokach jednak zaraz, bo nie samym układem sterowania człowiek żyje. Gra jest toporna, ciężko się cokolwiek robi. Cały czas miałem wrażenie, że moja bohaterka jest nieco nieogarnięta. Dodatkowo kamera lubi skakać, sprawiając, że już 15 minut grania może przysporzyć nas o ból głowy. Czy jeśli jednak spojrzymy bliżej na inne aspekty gry, to jest lepiej?
Przejdźmy do smoków

Smoki to nasz jedyny środek lokomocji w grze. Okazuje się, że żyją one w zgodzie z ludźmi i dają się udobruchać. Gramy jako jedna z nielicznych osób, które przeszły rygorystyczne próby i posiadły umiejętność osiodłania bestii. Smok będzie nas wspierał podczas eksploracji mapy. Na jego grzbiecie nie tylko latamy, ale i szybciej biegamy. Zsiadać będziemy musieli jedynie, żeby uruchomić interakcję z przedmiotami w grze. Sam lot smokiem, chociaż tej wydaje się toporny niczym Chinook, jest przyjemny. Niestety charakteryzuje się dość dużym promieniem skrętu i nie jest dynamiczną bestią. Latamy nim, jak samolotem i tutaj deweloper zrobił wszystko dobrze. Mamy możliwość zawisu, lotu, przyspieszenia. Proste. Umiejętności lotu przydadzą nam się, bo gra stawia przed nami kilkadziesiąt wyścigów z czasem, w których musimy przelecieć przez pierścienie w określonym czasie, żeby zainkasować nagrodę. Szkoda tylko, że przywoływanie smoka do siebie nie działa i najprostszym sposobem na powrót do smoka, jest powrót “do domu”.
Przebijmy się przez kwestię mapy

Ayre and the Crystal Comet niestety nie oferuje nam zbyt wiele, jeśli chodzi o fabułę, czy znaczącą rozgrywkę. Mamy do czynienia z otwartym światem, bardzo luźnym tłem fabularnym, ale gra sprowadza się do znajdowania przedmiotów na mapie. Kryształy, wyścigi, pancerze. Trochę tego łącznie jest, a świat jest duży. Podobno zebranie wszystkiego powinno nam zająć około 2 godzin, jednocześnie kończąc rozgrywkę, jednak nie wydaje mi się, żeby to było faktyczne stwierdzenie. Mnie się jeszcze nie udało wszystkiego podnieść, a trochę w grę grałem. Jest tutaj jednak spory problem. Brak jakiegokolwiek znaczącego interfejsu sprawia, że eksploracja jest mozolna. Co chwilę musimy sprawdzać mapę, czy coś przypadkiem się na niej nie pojawiło w okolicy. Kompas jest z grubsza bezużyteczny, a mapy nie udało mi się przybliżyć, żeby rozpoznać liczne pobliskie obiekty. Zapomnijcie też o oznaczeniach odwiedzonych już miejsc, czy informacji o tym, który z 30-kilku wyścigów jest przed nami.
Zakończmy… Podsumowaniem

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Ayre and the Crystal Comet to trochę demo technologiczne, które zostało wydane, bo deweloper chciał, żeby ujrzało światło dzienne. Gra przypomina trochę THE LAST SCAPE, które przynajmniej miało dla nas jakieś wyzwanie, podczas prezentowania genialnej technologii. Ayre and the Crystal Comet ma naprawdę niewiele elementów gry w grze. Nie ma tutaj możliwości przegrania, tak zwanego “fail state”. Fabuła rozbija się o zbieranie kryształów, które roztrzaskały się o ziemię podczas jakiegoś tragicznego, kończącego rasę zdarzenia. Niestety o fabule nie wiem dużo, bo w kluczowym momencie nacisnąłem B i cały dialog przeleciał mi przed oczami. A więc mamy do czynienia z grą, która ledwo jest grą, kosztuje prawie 50 złotych i chyba jest od dość mało doświadczonego dewelopera. Jeśli po przeczytaniu tego wszystkiego nadal chcecie mieć tę grę, lepiej jest ją kupić ze świadomością fundowania dewelopera, niż z oczekiwaniem przyjemnej rozgrywki.